Dzis wstalismy o 5 rano bo przed nami dluga podroz do Ourzazate. Chociaz jest to 167 km jazda trwa wedlug przewodnika ok 4 godzin. Zaopatrzeni w sklepie obok w slodkie, slone i nadziewane mięsem croissanty wyruszamy. Jest jeszcze ciemno i niestety pada wiec jestesmy troche zawiedzeni, bo auto pnie sie caly czas w gore i prawdopodobnie omijają nas zapierajace dech w piersiach widoki. Od czasu do czasu przejasnia sie, a wtedy zatrzymujemy sie na krotkie sesje zdjeciowe. Droga jest bardzo kreta i waska i nigdy nie wiadomo co moze byc za zakrętem. A za jednym z nich ukazuje nam sie maly korek. czekamy cierpliwie i próbujemy sie zorientowac co sie stalo. Okazalo sie ze byl maly wypadek, na szczescie nikomu nic sie nie stalo. Na waskiej drodze, na zakrecie otarly sie o siebie dwie ciezarowki i zablokowaly obydwa pasy. Solidarna akcja wszystkich kierowcow i wycofanie sie jednej z ciezarowek odblokowaly droge i juz pedzilismy dalej. W międzyczasie pogoda sie zmienia i robi sie sloneczny i piekny dzien. Naszym oczom ukazują sie ośnieżone szczyty, zielone doliny, berberyjskie wioseczki, a w nich meczety i niezliczone ilosci owiec i kóz. Dzieci grupkami ida do szkol- zastanawiamy sie gdzie sa te szkoly, bo czasami miejscowosci oddalone sa od siebie wiele kilometrow. Po 4 godzinach jazdy docieramy do celu, malego kashbachu (miejscowosci) Ait Benhaddou, bedacego na swiatowej liscie zabytkow UNESCO. Powinien wygladac znajomo tym ktorzy widzieli Gladiatora, Mumie albo Aleksandra. Mino iz jest glownie atrakcja turystyczna i miejscem krecenia hollywoodzkich hitow, w niektorych domach wciaz mieszkaja ludzie a w wiekszosci z nich sa male sklepiki z dzielami miejscowych artystow glownie malarzy. Widok na Kashbach robi niesamowite wrazenia. Zeby sie do niego dostac trzeba przejsc przez maly ale rwący strumyk. Na brzegu oczywiscie juz czekaja pragnacy "pomoc" naganiacze ze swoimi osiolkami. Kazdy kto chcial przejsc sucha noga na drugi brzeg juz gramolil sie na osiolka. Na poczatku chcielismy usluchac swojej skąpej i podejrzliwej polskiej natury i przejsc rzeke sami, ale po chwili stwierdzilismy ze trzeba dac im zarobic. Bardzo szybko żałowaliśmy swojej decyzji. Biedne , male zwierzatka ledwie przebieraly swoimi krótkimi nóżkami pod ciężarem dobrze odżywionych turystow. Marek przez chwile mial nawet pomysl zeby za oplata raczej przeniesc osiolka niz pozwolic jemu sie niesc. Kiedy dotarlismy na drugi brzeg myslalam ze obaj osiolek i Marek padna jak dludzy na ziemie- osiolek ze zmeczenia a Marek z szoku jak uslyszal cene tej watpliwej przyjemnosci. A jednak nasza polska natura ma czasami racje i trzeba sie jej sluchac. Z powrotem wracamy sami. Spacer po kashbachu jest kojacy. Waskie uliczki, domy z czerwonej gliny, cisza i spokój. Krecimy sie , robimy zdjecia , zagladamy do wnetrz. Musimy jednak wracac bo przed nami dluga droga powrotna. Przechodzimy wiec rzeke, ignorujac nawolywania naganiaczy, robimy male zakupy i juz pedzimy dalej. Pogoda jest tak piekna ze postanawiamy zatrzymac sie w gorach na obiad. Siedzimy wiec sobie gapiac sie na szczyty i zajadajac pyszny marokanski chlebek z serkiem. Jest cudownie, ale czas ruszac. Po drodze mamy jeszcze maly incydent z marokanska policja. Otoz, ignorujac linie ciagla na drodze Marek wyprzedza ciezarowke. Pech chcial ze na poboczu stala policja. Każą nam zjechac na bok i po francusku cos tlumacza. Łatwo bylo domysli sie o co chodzi ale my uparcie udajemy glupich powtarzając Don't understand English please!!Wreszcie machneli reka i nas puścili. Na policje w Maroku jednak trzeba uwazac. Sa wszedzie nawet w miejscach gdzie wydawac by sie moglo ze nie ma zycia. zatrzymuja glownie a przekroczenie predkosci i niebezpieczna jazde zwlaszcza w gorach. Ale my bezpiecznie dotarlismy do hotelu.