Dziś wybór padł na wyprawę quadami po okolicach Siem Reap- 2 h za 73 $ za dwie osoby. Wyszło małe nieporozumienie na początku i już myślałam, że będę musiała zostać i czekać na Marka, ale udało się rozwiązać problem. Kiedy bookowaliśmy tę wyprawę w agencji turystycznej zapewniano nas,że będziemy mogli we dwoje jechać jednym quadem. Na miejscu okazało się, że jest to niemożliwe, bo we dwoje jesteśmy za ciężcy na jednego quada o czym w agencji doskonale wiedzieli. Właścicielowi quadów udało się znaleźć rozwiązanie-większy quad, wyjątkowo dla nas-i już byliśmy w drodze razem z naszym osobistym przewodnikiem. Najpierw jechaliśmy spokojnie, przez pola ryżu, wioski, zrobiliśmy sobie przystanek przy Pagodzie. Potem zaczęło robić się coraz ciekawiej. Droga prowadziła przez przepiękną dżunglę, a wśród niej mijaliśmy małe wioseczki ze swoimi domkami na palach i ślicznymi, brudnymi, często w niekompletnych ubrankach (ale w tym upale to i tak zbędne) dzieciaczkami, które wybiegały do drogi, żeby nam pomachać. Niestety zwiększona ilość turystów nawet tu w środku dżungli wyciska swoje piętno i czasami łapka, która przed chwilą nam machała zmienia się w łapkę proszącą. Na początku było mi żal tych małych brudasków, ale te dzieci nie były nieszczęśliwe. Nie można ich losu mierzyć naszą europejską miarą. Innego życia nie znają, ale to nie znaczy, że ich jest gorsze. Tu są ich rodzice, tu bawią się i urwisują jak dzieci na całym świecie, a to że biegają z gołą pupą i rozczochrane to jest mało ważne.
Dojeżdżamy do jakiejś większej wioski ,a tu na skrzyżowaniu dróg targ i to rybny. Próbujemy przecisnąć się naszym quadem między sprzedającymi po obu stronach drogi (dosłownie-ryby leżały na drodze). Niektóre ryby jeszcze się ruszały, więc co do świeżości towaru nie można było mieć wątpliwości. Przejazd przez ten ryneczek zrobił na nas ogromne wrażenie, a mi przypomniał opisy Kingi Choszcz z jej podróży po takich zagubionych wioseczkach.
Następnym przystankiem była farma krokodyli, a po niej postój w kolejnej wiosce na coś zimnego do picia. I znowu śliczna wioseczka, przy głównej drodze szkółka dla dzieci, krowy i kolejny znak naszych czasów w tym zapomnianym przez cywilizację miejscu-zimna Coca-cola. Niestety globalizacja dociera nawet tu. Udało nam się tu chwilę porozmawiać z naszym przewodnikiem o ich religii, języku, podróżach, pracy w mieście i aż mnie korciło, żeby zapytać o ich historię, wojnę i czerwonych khmerów , ale ugryzłam się w język i przemilczałam to.
Wróciliśmy szczęśliwi do miasta. Podsumowując, wycieczkę quadem polecam jak najbardziej wszystkim tym, którzy chcą zobaczyć jak wygląda prawdziwe życie w Kambodży, a nie przygotowane specjalnie pod turystów miejsca. Nie było tam żadnego udawania, wszystko było autentyczne i takie zwyczajne, że aż niesamowite.