Wysiadamy na KSR i od razu osaczają nas naganiacze, ale my jesteśmy prawie na miejscu, więc grzecznie dziękujemy. Idziemy do parku na jakąś godzinkę, bo jest jeszcze bardzo wcześnie, a około 7.00 do Sawasdee House, gdzie spaliśmy na początku. Ponieważ jest jeszcze za wcześnie, żeby się zameldować, zostawiamy bagaże i idziemy na miasto. Zaczynamy od kawy i malutkiego śniadanka niestety w McDonald-nic więcej nie jest otwarte. Posileni :-) ruszamy na zwiedzanie Bkk. Zaczynamy od Wat Pho i leżącego Buddy. Bardzo nam się podoba. Jest wcześnie, więc jest mało turystów, a w cenie biletu dostajemy butelkę wody, a sam Budda imponujący. Następnie kierujemy się do Grand Palace. Tu już niestety tłumy. Okazuje się również, że Marka spodenki są za krótkie. Stajemy więc w kolejce do wypożyczalni ubrań i tu dowiadujemy się ile kosztują bilety i trochę nas to szokuje-500 bht od osoby!!!!!!! To najdroższe bilety wejściowe jak do tej pory. Po chwili zastanowienia stwierdzamy, że nic nas chyba w Grand Palace nie zaskoczy-widzieliśmy już tyle Watów- no i te tłumy nas odstraszają. Rezygnujemy ze zwiedzania i kierujemy się do przystani przy kanale. Promem za 1.50 bht od osoby przepływamy kanał na drugą stronę, żeby zwiedzić Wat Arun. Piękny wat, architektonicznie inny niż pozostałe waty w BKK. Wspinamy się po stromych schodach na szczyt i podziwiamy panoramę Bangkoku. Nieprzespana noc daje się jednak we znaki i zmęczenie dopada mnie na tyle, że wracamy autobusem do KSR i idziemy do hostelu zobaczyć czy pokój jest już gotowy.
Czyściutki, milutki i cichy pokoik już czeka. Prysznic, krótka drzemka i siły wracają. Dziś też mamy się spotkać z Aliną i Krzyśkiem i bandą ich znajomych, którzy właśnie przylecieli do BKK i zaczynają tu swoją tajską przygodę. Piszę sms do nich, ale odzewu brak, więc zbieramy się do China Town, bo dziś zaczynają się obchody chińskiego Nowego Roku. Jedziemy autobusem nr 56 i w autobusie dostajemy sms od bandy z Bydgoszczy i umawiamy się na wieczorne piwko i jedzonko na Rambutree Rd.
China Town nas rozczarowuje trochę, Ulice są pięknie poprzybierane na powitanie Nowego Roku, ale stragany pełne "chińszczyzny"-nie może być w chińskiej dzielnicy!!! Liczyliśmy na jakieś fajne jedzenie, a oprócz tłumów i badziewia nic fajnego ni znaleźliśmy. Wsiadamy w powrotny autobus i wracamy do hostelu.
Wieczorem wreszcie upragnione spotkanie. Pyszne jedzonko, zimne piwko, super towarzystwo.
Razem tuk-tukami wybieramy się do dzielnicy Patpong i niestety to była zła decyzja-Ci co wiedzą z czego ta dzielnica słynie, będą wiedzieli co mam na myśli. Ja nawet nie chcę o tym pisać ponieważ wstyd mi, że brałam w tym w ogóle udział. Zniesmaczeni wracamy późno do hostelu.